Wywiad z Anną Jadowską, reżyserką DZIKICH RÓŻ

Wywiad z Anną Jadowską, reżyserką DZIKICH RÓŻ

Film Anny Jadowskiej pod tytułem DZIKIE RÓŻE był niekwestionowanym triumfatorem 27.edycji FilmFestival Cottbus, produkcja doceniona aż czterema nagrodami (Nagrodą główną za najlepszy film, Nagrodą dla wyróżniającej się aktorki za kreację Marty Nieradkiewicz, nagrodą FIPRESCI oraz Nagrodą Jury ekumenicznego) odnosi dalsze sukcesy,  co ukazuje przyznana mu niedawno prestiżowa nagroda Stockholm Impact Award. Reżyserkę filmu, który do polskich kin wchodzi już 29 grudnia, udało nam się złapać wśród festiwalowej gorączki, by porozmawiać o tym, co symbolizują dla niej dzikie róże, jak patrzy na polską prowincję, co myśli o sytuacji współczesnych kobiet i jakie ma plany na zawodową przyszłość.

Zapraszamy do lektury!

 


 Pytanie o tytuł jest pytaniem dość sztampowym, ale nie mogę go tym razem nie zadać. Dlaczego „Dzikie róże”? I odnoszę się tu zarówno do tytułu jak i do otoczenia, w którym rozgrywa się akcja filmu. Czego symbolem jest dla Pani ten kwiat?

Anna Jadowska: Wychowałam się na wsi obok Wrocławia, gdzie była taka plantacja dzikich róż. I to miejsce było ważne dla mnie, i ciekawe, i istotne. Odkąd zajmuję się filmem, myślałam o tym, żeby wymyślić historię, która będzie związana z tym miejscem, bo jest ono nietypowe dla polskiego krajobrazu. Miałam wrażenie, że w jakiś sposób ono też opowiada inaczej o naturze, która jest tam zgromadzona. Wszystko, co w tej naturze i piękne, i straszne jednocześnie jakoś się w tych dzikich różach kumuluje. Dlatego dzikie róże pasowały mi do tej historii o dzikich, pierwotnych, podstawowych emocjach, które w sobie chowamy – tak jak moja główna bohaterka. Ale te emocje i  tak wcześniej czy później dadzą o sobie znać. A im dłużej je ukrywamy, im dłużej są w nas zamknięte, tym ich wybuch jest intensywniejszy.

„Dzikie róże” zostają w widzu. Są jak subtelny kolec wbity w ciało, który kłuje człowieka, przypominając mu o sobie. Czy ten film dla Pani też stał się takim kolcem?

A.J.: Stał się kolcem, bo robiłam go bardzo długo i naprawdę siedział we mnie głęboko. Męczył mnie i dlatego jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam go skończyć. Wreszcie wyszedł do ludzi, ma swoje własne życie, oddzielone już ode mnie. Emocje, które są w tym filmie, są mi bardzo bliskie, ponieważ sama jestem mamą. Sama wychowałam się w podobnej miejscowości (podobnej do wsi, na której toczy się akcja filmu – przyp. red.). Przerabianie tego, myślenie o tym, zastanawianie się, jak mogła czuć się ta bohaterka, powtarzanie tego procesu wielokrotnie w głowie na różnych etapach, spowodowało, że rzeczywiście wpływało to na moje własne życie. Więc myślę, że cieszę się, że ten film jest już za mną. I po pierwszej projekcji, która odbyła się na Nowych Horyzontach, zupełnie nie spodziewałam się, że to tak będzie oddziaływało na ludzi, że tak będą reagować.

Wracając do etapu tworzenia scenariusza; czy identyfikowała się Pani z bohaterką, czy raczej przyglądała jej się Pani z boku?

A.J.: Trudno powiedzieć. Wszystko wyszło trochę z obserwacji. Zaraz przed tym filmem robiłam dokument pod tytułem „Trzy kobiety”, również z Gosią Szyłak, i wtedy przed długie dwa lata obserwowałyśmy trzy kobiety: nastolatkę, mamę z dwójką dzieci i trochę starszą kobietę, mieszkającą z synem alkoholikiem. Przez zestawienie trzech kobiet budowałyśmy portret jednej wyimaginowanej postaci i różnych etapów jej życia. Jedna z bohaterek filmu, Małgosia, mama wychowująca dwójkę dzieci, stała stała się dla mnie takim pierwowzorem do napisania postaci Ewy (głównej bohaterki „Dzikich róż” - przyp. red.). Wyszłam od dokumentalnego podejścia do tej sytuacji. Nie chciałam budować historii, opartej na wydarzeniach, takiej socjologicznej, tylko bardzo mocno chciałam skupić się na bohaterce, pisząc ten scenariusz. Dlatego budowałam ją z takich małych rzeczy, jakbym ją troszeczkę obserwowała, jakby w takich codziennych, zwykłych sytuacjach towarzyszyła jej kamera. To był dla mnie punkt wyjścia, ale na charakter postaci miała wpływ również Marta Nieradkiewicz, którą obsadziłam w tym filmie od pierwszego zdania, które napisałam. Pisząc scenariusz, miałam ją cały czas przed oczami. Aż do ostatniej chwili bohaterka nosiła imię Marta, dopiero kiedy zasiadałam do zdjęć, zmieniłam imię Marta na Ewa. Nadal czasem nazywam bohaterkę Martą, bo tak bardzo ją identyfikuję z postacią.

Perspektywa socjologiczna z pewnością nie jest tu perspektywą wiodącą. Nie można jednak zaprzeczyć, że film jest pewnym komentarzem do prowincjonalnej rzeczywistości. Co ukształtowało Pani spojrzenie na polską wieś i czemu tak a nie inaczej została ona przedstawiona w filmie?

A.J.: Ja sama wychowałam się się w podobnych okolicznościach. Aczkolwiek myślę, że czasy mojego dzieciństwa na wsi wyglądały zupełnie inaczej od tego, jak wygląda to teraz i jakie współcześnie są relacje pomiędzy ludźmi. Mam wrażenie, że wtedy było troszkę „cieplej” między ludźmi. W telewizji były tylko dwa kanały, więc ludzie częściej wychodzili na ulicę, częściej się ze sobą komunikowali. Nie było takiej mocnej presji na to, co trzeba mieć, ile zarobić. Nie było niczego w sklepach i nikt nie pragnął jakichś wyimaginowanych rzeczy. To się zaczęło dopiero później. Myślę, ze stąd wynika izolacja bohaterów i ten pościg za tym, żeby mieć, posiadać, wyjechać. Już nawet nie „zobaczyć”, tylko „kupić”, „przywieźć”. Cały czas jesteśmy na jakimś dorobku, uczestniczymy w jakimś wyścigu, wpadamy w jakieś klisze i to jest toksyczne. Szczególnie dla rodziny, dla jednostki społecznej, która oprócz tego, że potrzebuje finansowania, to potrzebuje jeszcze silnych więzów emocjonalnych.

W Pani obrazie można dostrzec też jednak krytykę tej „polskiej wsi”, która odnosi się przede wszystkim do sposobu traktowania kobiet w takich małych i konserwatywnych społecznościach.

A.J.: Rzeczywiście kobieta na polskiej wsi ma trudno. Jej udziałem są klisze, które się se sobą wzajemnie nie zgadzają. Cały czas musi być genialną matką, wspaniałą kobietą, musi sobie świetnie radzić, a z  drugiej strony ma być podporządkowana mężowi. Te społeczno-kościelne oczekiwania są ogromne, co przekłada się na silną presję. Poza tym lokalna społeczność oddziałuje w ten sposób, że jednak mocno krytykuje i osądza kobiety, które choć troszeczkę poza tę ramę wychodzą. Stają się one współczesnymi wiedźmami. Osobami, które ośmieliły się zrobić coś, na co inne nie miały odwagi. I to jest straszne. Właśnie skończyłam czytać „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood i ta historia bardzo silnie wpłynęła na to, jak postrzegam i swój film, i to, co dzieje się w Polsce. Boję się trochę tego, co się wydarzy.

Czy uważa Pani, że „Dzikie róże”, z takim ukazaniem bohaterki, są w jakiś sposób niewygodne w obliczu tego, jak w dyskursie społecznym zaczyna być przedstawiana kobieta?

A.J.: Trudno mi odpowiedzieć, bo nie mam dystansu do tego filmu. Wielokrotnie spotkałam się z oskarżeniami, że moja bohaterka nie powinna była zachować się tak, jak się zachowała. Jej zachowania wykraczają bowiem poza normy, w których kobieta ma prawo się poruszać. Także samo to jest niepokojące. Natomiast pracowałam nad tym scenariuszem na warsztatach, które nazywają się „Scripteast” i na nich amerykański nauczyciel powiedział, ze gdyby odwrócić sytuację, gdyby głównym bohaterem był mężczyzna, który sam wychowuje dzieci i zakochuje się w kimś, to zapewne społeczna akceptacja wobec tego byłaby znacznie większa. Sądzę, że film sam w sobie nie rozwiąże takich problemów. Nie zmieni społecznego myślenia. Natomiast może właśnie „wbijać kolce” zadawać trudne, niewygodne pytania i uzmysławiać ludziom, że tylko my sami możemy wyjść poza schematy, w które nas wsadzono. Te podziały, podwójne standardy, które istnieją, są bardzo społecznie szkodliwe, ponieważ kobiety mogą naprawdę wiele dobrego wnieść w każdą dziedzinę życia. Właśnie wróciłam ze Sztokholmu, gdzie odwiedziłam Muzeum Noblowskie. W tym roku żadna kobieta nie dostała Nobla. To pokazuje skalę zjawiska. W którymś momencie kobiety zajmujące się chemią, ekonomią i tak dalej, natrafiają na szklany sufit, którego już nie mogą przebić. Trudno powiedzieć, gdzie znajduje się taki kategoryczny podział pomiędzy tym, czym zajmują się mężczyźni, a tym, czym zajmują się kobiety, ale on na pewno istnieje. Tak samo jest w przypadku bycia kobietą-reżyserem. Zdarzyło mi się, że jakaś telewizja nie zgodziła się na to, żebym zrobiła serial kryminalny, bo było to nie do pomyślenia, że kobieta może wyreżyserować faceta biegnącego z pistoletem.

Główna bohaterka nie jest jedyną silnie zaznaczoną kobietą w Pani filmie; można bowiem odnaleźć tu portret trzech kobiet – babci, matki i córki.

A.J.: Zależało mi na tym, żeby pokazać, jak pokoleniowo różne zjawiska w tych postaciach kobiecych przebiegają, co kobiety sobie nawzajem przekazują, jak potrafią stanowić same dla siebie siłę albo też przekleństwo. To jest ogromna więź, która potrafi być także destrukcyjna. Chciałam pokazać, że wśród tej filmowej trójki, to właśnie ta najmłodsza, Marysia, dzięki swojej hardości i wielkiej odwadze, jest pierwszym pokoleniem, które będzie potrafiła okazywać własne emocje, zintegrować swoją osobowość i przełożyć na słowa to, czego chce, w taki oczywisty i jasny sposób. Jeśli oczywiście życie jej nie złamie w pewnym momencie. Zdarza się tak, że dziewczyny, które mają taką siłę, kucną w kuchni i zaczną skrobać ziemniaki. Ale wydaje mi się, że z Marysią się tak nie stanie. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że to jest także mnie najbliższa poznać. Ja też wychowałam się w domu, gdzie były trzy kobiety, babcia, mama i ja. No właśnie ja byłam bardzo niegrzecznym dzieckiem, co moja mama zawsze podkreślała.  Apeluję więc do wszystkich dziewczynek,  żeby były bardzo niegrzeczne. (śmiech)

No właśnie, co właściwie znaczy niegrzeczna? Czy jest to na pewno zupełnie negatywny epitet?

A.J.: Wyraża własne emocje, wyraża własne potrzeby w jasny sposób. Nie podporządkowuje się od razu. Są domy, w których dziewczynki wychowuje się na służące, które pomagają bratu albo wyręczają go. Pewien polski biskup niedawno wypowiedział się nawet w takim tonie, że dziewczynki powinny wykonywać za mężczyznę jego obowiązki, bo są do tego stworzone.

Na sam koniec: co po „Dzikich różach”?

A.J.: Teraz piszę scenariusz na podstawie prawdziwej historii, ale jest ona dla mnie tylko inspiracją. Jest on o kobiecie około sześćdziesiątki, która napada na bank. Skok jednak się nie powodzi. Kobieta zdecydowała się napaść na bank, bo miała ogromne długi. Wydarzenie wpływa na jej życie, uruchamiając całą lawinę zmian, które w efekcie będą miały pozytywny wynik. Wywołują one w bohaterce refleksję, że sięgnęła dna, ale może jednak się od niego odbić, zerwać z tym, co zbudowała. Będzie to film prosty, skupiony na bohaterce. Chciałabym, żeby był to rodzaj czarnej komedii, bardziej czarnej niż komedii, ale z elementami ironicznymi. I myślę, że chciałabym to zrobić z jakąś świetną aktorką. (uśmiech)

Dziękuję.

Rozmawia 
Natalia Czarkowska